Dlaczego Raw food powinno przestać nazywać się Raw food.

Uff, udało mi się w końcu uporządkować najpilniejsze sprawy więc wracam z pękiem świeżutkich tematów. Ostatnio, z racji zmiany pracy i miejsca zamieszkania, poznaję dużo nowych osób, niezbyt zainteresowanych tematem odżywiania. A już na pewno nie w rozumieniu Raw food ;) Zauważyłam pewną ciekawą prawidłowość.

 

Niedawno polecałam Wam „Hungry For Change” – moim zdaniem najlepszy film na temat odżywiania. Choć jego twórcy genialnie wykładają zasady Raw food, to nie zamykają ich w ramach jakiejkolwiek diety. Prosty zabieg i genialny efekt – film jest uniwersalny, każdy może się utożsamić ze wskazówkami w nim zawartymi. Nie tylko fani Raw food.

 

Kilka tygodni temu słyszałam w mainstreamowym radio audycję o zdrowym odżywianiu. Jakie było moje zaskoczenie kiedy okazało się, że dietetyczka zaproszona do programu przedstawia zasady… Raw food. Naturalnie nie używając tego terminu. Jej rady spotkały się z pełną aprobatą (co sprawą oczywistą wcale nie jest). Mówiła nawet, że w miarę możliwości powinno się codziennie jeść warzywa i owoce z każdej grupy kolorystycznej ponieważ zawierają one inny zestaw składników odżywczych.

 

Innym razem byłam świadkiem takiej oto scenki w warzywniaku: starsza pani przyszła kupić jajka. Ekspedientka: „Mam tylko trójki i zerówki, które podać?” Starsza pani: „A czym się różnią?” Ekspedientka po chwili zastanowienia: „Zerówki są lepszej jakości”. Starsza pani: „To poproszę”. Ekspedientka została moją bohaterką ;)

 

Z własnego doświadczenia wiem, że kiedy określam swój sposób odżywiania jako Raw food, staram się przedłożyć wszystkie zasady i zdrowotne przesłanki, zdecydowana większość osób uważa mnie za freaka. Ucina temat ;) Z kolei kiedy mówię, że podstawą mojej diety są surowe warzywa i owoce, jem produkty jak najmniej przetworzone, wszyscy to rozumieją. Pytają o doświadczenia, czasami przepisy. Mogłoby się wydawać, że to mała rzecz, ale moim zdaniem ma kluczowe znaczenie. I to nie tylko w opowiadaniu innym o tym sposobie odżywiania. Przede wszystkim w myśleniu o nim.

Część osób będących na Raw food szczyci się tym, że jest na tyle twarda by sprostać tej diecie. Cóż, witarianizm jest faktycznie dobrym gruntem pod urządzenie codziennego survivalu. Jednak może też być kilkoma liśćmi sałaty więcej, dodatkowym jabłkiem, deserem z truskawek i banana. To my wybieramy sposób jego rozumienia. Raw jest tak naprawdę bardzo proste – surowe warzywa, owoce, jak najmniej przetworzone pożywienie. Otaczanie tego dodatkową filozofią tworzy z pewnością poczucie tożsamości, ale moim zdaniem także zamyka ten sposób odżywiania w getcie, gdzie zjedzenie ugotowanej soczewicy grozi wykluczeniem z klanu, a kawałka wegańskiej pizzy od czasu do czasu – banicją.

Wchodząc do kuchni można pomyśleć: o mój Boże, czy ja na pewno przestrzegam wszystkie zasady Raw? Dziś napiłam się herbaty. CZARNEJ! Co teraz?! Po 3 godzinach później spędzonych w kuchni/sklepie, 2 wielkich sałatkach, litrze zielonego soku, misce kiełków, 2 kilogramach bananów, pozostaje już tylko zasnąć truchlejąc czy na pewno zdrowo się odżywiam.

Można również wejść do kuchni, zrobić szybko dużą sałatkę z tego co pod ręką, apetycznie ją przyprawić, wycisnąć szklankę soku i pół godziny później poczytać ulubioną książkę lub obejrzeć film.

To Ty wybierasz. Samo Raw food nie niesie ze sobą żadnej filozofii. Nie jest ani hardcorowe, ani łagodne. Wszystko zależy od osobistego światopoglądu i bajki jaką każdy z nas dopisuje. Czy dieta stanie się jedyną treścią życia, a kolejne dni będą odhaczaniem listy surowych (nomen omen) zasad? Czy może nowy sposób odżywiania stanie się pierwszym przystankiem do głębszego poznania siebie i uzyskania wewnętrznego spokoju?

 

…………………………………………………………………………………………………………………………….

(miejsce na wpisanie własnej odpowiedzi ;))

 

 

 

* Pisząc tego posta piłam herbatę. Aha! Zieloną. Wielkie nieba… aromatyzowaną!



Copyright Monika 2021