Jak nie zgubić humoru w korku ulicznym albo kolejce w sklepie

Jakiś czas temu zaplanowałam dzień tylko dla mnie. Chciałam odpocząć, złapać trochę dystansu – ostatnio sporo ważnych spraw mi się spiętrzyło przez co byłam zalatana i przemęczona. Plan był prosty – jednodniowy urlop wypełniony samymi przyjemnościami: kilka ciekawych filmów, trochę czytania długo odkładanej książki, ciepła kąpiel z olejkami i pyszne jedzenie. I żadnego myślenia co muszę załatwić następnego dnia… Ok 17, uśmiechnięta i zrelaksowana poszłam do warzywniaka kupić brakujące składniki do eksperymentalnego przepisu jaki chciałam wypróbować na kolację. W drzwiach sklepu potrąciła mnie kobieta i odeszła z fochem. Roześmiałam się w duchu „ups, godziny szczytu” i zaczęłam nakładać warzywa do koszyka. Przy kasie niczego się nie spodziewając zrobiłam miejsce osobie już obsłużonej aby mogła wyjść i w tym momencie wymieniona już dama wślizgnęła się przede mnie i zaczęła rozkładać swoje zakupy. Skoczyło mi ciśnienie, ale uprzejmie powiedziałam: „przepraszam, ale JA tu stoję”, kobieta na cały regulator: „czy pani nie widzi że mam dużo zakupów? byłam w sklepie pierwsza! przecież nie będę się przepychała z tymi siatami!”, pomyślałam „o, jaka dobra”, ale odpuściłam – w końcu każdy czasem ma kiepski dzień… Kasjerka podliczyła moje zakupy, właśnie wydawała mi resztę, ja wkładałam warzywa do torby kiedy poczułam mocne pchnięcie z boku, orzechy na wagę które trzymałam w woreczku wypadły mi z ręki i rozsypały się… Paniusia zapomniała kupić kilka jabłek. Poczułam, że trafia mnie szlag w czystej postaci. Tym razem ja na cały regulator: „może jednak trochę kultury?!”, kobieta: „to nie moja wina, że tak słabo pani trzyma zakupy!” i odeszła. Miałam ochotę rzucić w nią jakimś pomidorem. Wracając do domu mieliłam w myślach co powinnam odpowiedzieć tej kobiecie. Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że przecież nie będę sobie psuła tak fajnego dnia złym humorem jakiegoś babona. Zepchnęłam więc złość na tyle głęboko, aby jej nie odczuwać. Jednak wieczór nie był już tak udany, ciągle odczuwałam niepokój i mimo pozornej wesołości musiałam pilnować by niewyrażony gniew nie wypłynął na powierzchnię. Kilka razy udało mi się warknąć na bliskich bez powodu.


Takie sytuacje, w różnych wersjach i konfiguracjach, zdarzają nam się codziennie. Jesteśmy jako społeczeństwo coraz bardziej zestresowani i coraz łatwiej przychodzi nam wyładowywanie swoich frustracji czy niepowodzeń na innych. Są ludzie którzy po mistrzowsku potrafią się odgryźć, ale co jeżeli my nie należymy do tej grupy? Cóż, ja na pewno nie jestem mistrzem ciętej riposty ;) Najczęściej w obliczu chamstwa po prostu mnie zatyka. Czy wobec tego jestem bezbronna? A może powinnam sobie kupić książkę „Cięta riposta. Kurs dla bystrzaków.”? ;) Odpowiedź na oba pytania brzmi „nie”. Szukając najlepszego sposobu jak nie dać się wytrącić z równowagi odkryłam kilka ciekawych rzeczy.


Po pierwsze – lepiej odpowiedzieć cokolwiek niż nie powiedzieć nic. Zauważyłam, że dużo dłużej mielę w myślach sytuacje w których się w ogóle nie odezwałam. Towarzyszy temu większy niesmak i złość, a co za tym idzie tracę więcej czasu na powrót do równowagi. Kiedy odpowiadacie (nawet monosylabą) wyrażacie na zewnątrz, że ktoś przekroczył Wasze granice, bronicie się i co za tym idzie odbijacie negatywne emocje tej drugiej osoby z powrotem na jej „podwórko”. Milczenie (nawet jeśli gotujecie się wewnętrznie) oznacza zgodę na przyjęcie złości i frustracji innego człowieka, czyni z nas ofiarę.


Po drugie – wyrażanie złości. W tego typu sytuacjach lepiej przyznać, przed sobą, że ktoś wywołał w nas złość, niż zepchnąć ją i udawać, że nic się nie stało. Wiele osób uważa, że konstruktywne wyrażanie tej emocji to nie wyrażanie jej w ogóle. A to bardzo poważny błąd. Każdy stan emocjonalny to określona reakcja chemiczna w naszym organizmie. Złość która się pojawia i jest odpowiednio rozładowana to zdrowy i ważny sygnał mówiący, że ktoś przekroczył nasze granice. Ale złość uwięziona w naszym ciele przez dłuższy czas zatruwa nas także w sensie fizycznym. Mielenie myśli co powinniśmy odpowiedzieć, spychanie gniewu i wysiłki by nie wypłynął, to nie tylko stan umysłu, to przede wszystkim reakcja chemiczna w wyniku której produkowane są silne kwasy. Właśnie dlatego nasze zdrowie w 50% zależy od stanu emocjonalnego – jeżeli na co dzień towarzyszą nam negatywne uczucia nie pomoże nawet najzdrowsza i najbardziej restrykcyjna dieta. Często choroby wątroby są wynikiem gromadzenia przez lata niewyrażonej złości. Jak więc wyrzucić z siebie emocje w sytuacji jaką opisałam wyżej? Cóż, w pewien sposób to zależy od wzorców jakie zostały nam przekazane w dzieciństwie, które co prawda można zmienić, ale trzeba to robić pomału i w zgodzie ze sobą. Za szybkie narzucenie konstruktywnego sposobu wyrażania może zaowocować… nie wyrażeniem. Jak to sprawdzić? To proste, kiedy jakiś sposób jest dla nas dobry odczuwamy ulgę i radość. Ja nie mam zbyt pozytywnych schematów – jak mnie ktoś wkurzy najchętniej bym to wyrzuciła z siebie krzykiem lub zniszczeniem czegoś. I tak też robię. Włączam muzykę na cały regulator i „śpiewam”, aż się zmęczę. Ponieważ piję wodę mineralną butelkowaną, zawsze mam pod ręką kilka pustych, plastikowych butelek – świetnie się nadają do niszczenia. Albo rwanie papieru na recycling. Kiedy wyrzucam zgniecione butelki lub zmięty papier odczuwam ogromną ulgę i radość. Staję się wewnętrznie lżejsza. Gdybym nie pozbyła się negatywnych emocji w ten sposób przez następne kilka godzin roztrząsałabym tą bzdurną sytuację, zatruwała swój organizm i traciła czas.


Na szczególną uwagę zasługuje też dość wyrafinowany sposób wytrącania siebie z równowagi na wszelkiego rodzaju serwisach społecznościowych, forach czy nawet blogach. Internet piękna i pożyteczna rzecz z jednej strony, pełna anonimowego chamstwa i frustracji z drugiej strony. Zawsze, nawet w zacnym gronie tak zwanych specjalistów, znajdzie się jeden trol, który deficyty uwagi w realnym życiu nadrabia prowokując, a nawet obrażając w internecie. I jeżeli tylko klnie to w porządku – wiadomo z kim mamy do czynienia. Gorzej jak używa bogatego słownictwa, specjalistycznych określeń czy powołuje się na wyniki gdzieś zasłyszanych badań – można go pomylić z osobą, która wie co mówi. Internet także pełen jest frustratów, tym większych bo anonimowych. Wejście w jałową dyskusję z takimi osobami oznacza tylko stratę czasu i rosnącą złość, bo czym więcej argumentów podajesz, tym bardziej bzdurną odpowiedź otrzymujesz. Jak odróżnić kogoś kto się po prostu z nami nie zgadza od kogoś kto robi tylko pustą zadymę wkoło? Człowiek, który mówi o swoim doświadczeniu (nawet całkiem różnym od naszego) ma pewien całościowy światopogląd. Ktoś kto troluje wrzuca „argumenty” w opozycji do naszej wypowiedzi bez większego ładu i składu (często zaprzeczając sam sobie). Nie warto wchodzić w tego typu interakcje. Kończy się to niesmakiem, że najzwyczajniej straciliśmy czas, który mógł być spożytkowany na odpoczynek lub przybliżenie nas do osobistego celu.


Życzę dużo spokoju i… nie dajcie się zepchnąć z obranej ścieżki nawet przez dziki tłum frustratów ;) Powodzenia!


4 Responses to Jak nie zgubić humoru w korku ulicznym albo kolejce w sklepie

  1. Monika says:

    Piękna Kobieta na tym zdjęciu :) Mam podobnie jak Ty. Kiedyś byłam mistrzem cietej riposty, teraz mi szkoda strzępić języka. Wg mnie to też zależy od tego na kogo się trafia. Na jednego zadziała uśmiech, na innego warknięcie, a czasem wg mnie lepiej odpuścić, bo szkoda tracić nerwów. Poza tym zamierzam się podszkolić i kupiłam zeszyt ćwiczeń „Porozumienie bez przemocy” :) Dobrze też robi praktyka, czyli praca z ludźmi. Oj, ile ja sposobów wykorzystałam i widzę, że najlepszy efekt daje pewność siebie + jasno wyrażone myśli mówione spokojnym tonem i stawianie granic.

    • Monika says:

      O moja imienniczka :) Cześć Monika, hehe podoba mi się „Porozumienie bez przemocy”, może ja też powinnam zakupić? ;)

      Spokojnej nocy :)
      Monika

  2. Ania says:

    Post rewelacja…mi takie sytacje pokazują na co dzień nad czym musze jeszcze popracować u siebie, ale nie powiem też mam czasem jakiegoś pomidora uzyc przeciwko babsztylowi :-), fajnie że piszesz o takich codziennych – niby nic nie znaczacych zdarzeniach.

    Się wtracę co do tego „porozumienia bez przemocy” ;-), korzystam i z ksiazki i z ćwiczeń na co dzień w pracy i w życiu i powiem, ze lepiej jest kupic na poącztek podręcznik!

  3. Monika says:

    Dzięki Ania :) Zauważyłam, że te wszystkie małe, codzienne i w gruncie rzeczy nic nie znaczące sytuacje tworzą mozaikę która się układa w dni, miesiące, lata, a w końcu całe nasze życie. Zobaczyłam to wyraźnie kiedy miałam okazję mieszkać przez ok rok w wyjątkowo pięknej okolicy. I chociaż z czasem nie patrzyłam już z tak intensywnym zachwytem jak na początku to muszę powiedzieć, że był to jeden z piękniejszych i najbardziej czarownych okresów w moim życiu. Dlatego warto zmieniać te najprostsze sytuacje, przestrzeń otaczającą nas na co dzień, bo co prawda za kilka lat nie będziemy pamiętali, że np stoją dziś na stole 3 czerwone tulipany – zapamiętamy, że wiosna w tym roku przyszła wcześnie (przynajmniej do naszego domu) ;)
    Dzięki też za radę odnośnie podręcznika.
    Pozdrawiam,
    Monika

Odpowiedz na Monika Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a:

Copyright Monika Trawinska 2010. Projekt graficzny: julylily.pl, powered by Wordpress.