„Cień Hipokratesa” David Newman – czyli o odpowiedzialności za własne zdrowie.

W ostatnim filmiku opowiadam jak sobie radzić z nadmiernym krytycyzmem ukierunkowanym do wewnątrz – czyli jak przestać się obwiniać, robić sobie wyrzuty, odczuwać stres w zetknięciu z własną niedoskonałością. Po jego opublikowaniu dostałam kilka maili z pytaniem co w sytuacji, kiedy odpowiedzialność za swoje zdrowie wkładamy w ręce różnych specjalistów i czujemy się nimi rozczarowani. Nie mamy śmiałości wziąć spraw we własne ręce, a jednocześnie frustruje nas nieskuteczność zaleceń dietetyków czy lekarzy. Jednym słowem, jesteśmy w ślepej uliczce.


Cóż, nie znam magicznego sposobu. Uważam, że tego typu dylematy rozwiązują się same wraz ze wzrostem świadomości odnośnie stanu etycznego różnego rodzaju organizacji powołanych do ochrony naszego zdrowia i samej medycyny akademickiej. Dlatego chciałabym Wam dziś polecić, moim zdaniem, genialną książkę. Znalazłam ją w outlecie Empiku. Stosik tego wydawnictwa leżał tam chyba od dawna, kilkakrotnie przeceniany. Dla mnie to dobitny obraz, jak bardzo nie lubimy świadomości, że to właśnie my jesteśmy odpowiedzialni za własne zdrowie ;)


„Cień Hipokratesa. Tajemnice Domu Medycyny” to opowieść o tym, czym medycyna powinna być i czym jest, ale oddajmy głos autorowi – David’owi H. Newman’owi:


„Jak na dzisiejsze standardy Hipokrates stosował dalece niekonwencjonalne metody leczenia. Ojciec założyciel medycyny rutynowo badał smak uryny pacjentów, oglądał ropę i woskowinę uszną, wąchał i dokładnie oglądał ich kał. Oceniał lepkość potu i badał krew, flegmę, łzy i wymiociny. Zapoznawał się dokładnie z ogólnym samopoczuciem pacjentów, a także z ich sytuacją rodzinną i domową, studiował nawet ich wyraz twarzy. Zanim postawił ostateczną diagnozę i zaproponował terapię, brał również pod uwagę przyzwyczajenia żywieniowe badanej osoby, porę roku, wiatry dominujące w danym regionie, zasoby wody w domu pacjenta oraz kierunek, w którym była zwrócona fasada domu. Zbierał informacje, zadawał wnikliwe pytania i cierpliwie dokumentował wszystkie fakty.


Współcześni lekarze często z niedowierzaniem czy wręcz przerażeniem kręcą głową, kiedy słyszą opis metod diagnostycznych Hipokratesa. Natomiast laicy reagują inaczej – mówią głośno, jak wspaniale byłoby leczyć się u Hipokratesa. Ta rozbieżność opinii ilustruje samo sedno tematu, jaki podejmuję w tej książce: w którymś momencie trwającej dwa tysiące czterysta lat podróży z wyspy Kos w starożytnej Grecji do współczesnych szpitali, gdzie medycynę wspiera nauka i technologia, rozeszły się drogi pacjentów i lekarzy. Obie grupy mają dziś inne oczekiwania i inne cele. Na początku zapewne rozminęliśmy się ledwo o krok, choć wybrane przez nas drogi z pewnością były wybrukowane dobrymi chęciami. Nieistotne zresztą, jak to wszystko się zaczęło. Od tamtego momentu my, lekarze, stopniowo oddalaliśmy się od naszych pacjentów, a teraz dzielą nas od siebie lata świetlne.


W 400 roku p.n.e., kiedy Hipokrates prowadził akademię medyczną na Kos, dokumentując wizyty u pacjentów, ucząc studentów Sztuki medycyny (przez duże S) i pisząc książkę, którą potem nazwano Korpusem Hipokratejskim (Corpus Hippocraticum), nie wiedział, że w ten sposób kładzie podwaliny pod zachodnią teorię medyczną na kolejne ponad dwa tysiąclecia. Ale mimo, że dziś lekarze składają przysięgę na całe życie wziętą wprost z jego pism, sam Hipokrates nie podpisałby się pod naszą interpretacją zasad tej Sztuki.


Hipokrates był praktykiem holistycznym, chciał bowiem objąć terapią całą osobę, podczas gdy dziś specjalizujemy się w niezwykle wąskich dziedzinach wiedzy anatomicznej i fizjologicznej, pozostawiając kwestię równowagi w ludzkim ciele innym kolegom. Hipokrates był zagorzałym i obiektywnym empirykiem, podczas gdy dziś większość lekarzy spędza tak niewiele czasu z każdym pacjentem, iż absurdem jest twierdzić, że posiadają jakieś szczególne możliwości obserwacyjne. Hipokrates do perfekcji opanował sztukę rozmowy z pacjentem, podczas gdy dziś lekarze to chodzące komunikacyjne koszmary (wystarczy zapytać pacjentów). Hipokrates odczuwał i okazywał współczucie, my natomiast wybieramy chłodny, bardziej „naukowy” model interakcji między lekarzem i pacjentem. Jeśli Hipokrates to ojciec praktykowanej dziś sztuki medycznej, to my jesteśmy jego zbuntowanymi, zdezorientowanymi i skupionymi na sobie nastoletnimi dziećmi.


To, że drogi pacjentów i lekarzy się rozeszły, staje się jasne dla każdego, kto ostatnio był u lekarza. Ale kultura współczesnej medycyny zna zjawisko, które gwarantuje pogłębienie się przepaści oddzielającej pacjenta od lekarza. To zjawisko praktycznie uniemożliwia jakąkolwiek autentyczną komunikację i wyklucza pojednanie czy wzajemne zrozumienie. W ostatecznym rozrachunku to zjawisko powoduje, że lekarze trzymają się na uboczu, czują się niezrozumiani i w rytualny niemal sposób dystansują się wobec reszty ludzkości. To zjawisko to tajemniczość.  Lekarze mają tajemnice, i to wcale nie mało.


Moja książka ma na celu ujawnienie tych tajemnic i skończenie z całą tą maskaradą. Ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Nie każdy sekret wyciąga się na światło dzienne z tą samą łatwością. Niektóre spoczywają na dnie umysłów lekarzy i trudno do nich dotrzeć (bez pomocy), za to inne bez trudu można obnażyć. Niektóre są tak oczywiste, że wszyscy o nich wiedzą, choć mało kto głośno o nich mówi. Niektóre dochodzą do głosu w niemal każdej rozmowie lekarza z pacjentem, inne zaś zależą od rodzaju choroby, stanu zdrowia lub natury spotkania. Jest tyle sekretów, że ta książka może tylko zainicjować proces ich wyjawiania.


Mam szczerą nadzieję, że lekarze przeczytają tę książkę i zrozumieją, że to nie donosicielskie expose napisane po to, by szykanować konkretne jednostki czy grupy. Prawda jest taka, że rzeczywiste tajemnice współczesnej medycyny chroni tradycja, myślenie grupowe i konstrukty systemowe, które karzą za nadmierną dociekliwość i badania prowadzone na własną rękę.  Są one wpisane w przyjmowane odgórnie założenia i modele myślenia, które nam się wpaja w czasie indoktrynacji i które stanowią dla nas godną zaufania podstawę. Biorą swój początek na najwyższym poziomie hierarchii medycznej i przenikają wszystkie piętra. Lekarze to najczęściej zaledwie pionki w prowadzonej systemowo – i systematycznie – nieuczciwej grze, stanowiącej konsekwencję tych tajemnic. Te właśnie sekrety i kłamstwa kształtują współczesną praktykę medyczną.


Jednak sytuacja jest w znacznie mniejszym stopniu czarno – biała, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. Ci, którzy nas uczą, nie oszukują z premedytacją. Najczęściej lekarze to wspaniali ludzie, bezwarunkowo kochający ludzkość i szczerze zaangażowani w dzieło naprawy świata. Ale w którymś momencie edukacji medycznej wszyscy uczymy się, jak przechodzić do porządku dziennego nad wszelkimi niekonsekwencjami i wewnętrznymi sprzecznościami współczesnej medycyny. Co więcej, uczymy się, jak je lekceważyć, czy wręcz jak tłumić naszą ciekawość. Wypieramy się lub tłumimy świadomość niedostatków naszej wiedzy, nawet jeśli zdaliśmy sobie z nich sprawę, i za dobrą monetę bierzemy milczenie lub wymijającą odpowiedź, z którą spotkało się nasze pierwsze niewinne pytanie. Teraz znaleźliśmy się na niewygodnej i straconej pozycji, musimy bowiem naprawić to, co zepsuto, zanim my się pojawiliśmy.


Nawiązując do ponadczasowej i okrutnie krytycznej satyry The House of God (Dom Boga) Samuela Shema, lekarze często nazywają współczesny świat medycyny „Domem Medycyny”. Moja dziedzina, medycyna ratunkowa, to specjalizacja, która ze swojej natury stoi na granicy między medycyną i resztą społeczeństwa – jesteśmy zarazem w Domu Medycyny i w zewnętrznym świecie. Jeśli pokusić się o analogię, to medycyna ratunkowa jest werandą czy progiem Domu. Ambulatoria najczęściej usytuowane są dosłownie na granicach szpitali: funkcjonują jako brama dla chorych i rannych. Personel ratowniczy wchodzi w interakcję z zewnętrzną społecznością, ale jest też silnie zintegrowany z codziennym funkcjonowaniem szpitala, jego personelem i kulturą. Medycyna ratunkowa jako odrębna dziedzina zawitała do Domu Medycyny stosunkowo niedawno (za osobną specjalność medyczną uznano ją dopiero w 1979 roku) i dlatego pozwala z nowszej perspektywy spojrzeć na całe przedsiębiorstwo. Jako przedstawiciele medycyny ratunkowej musimy bezustannie wprowadzać innowacje i natychmiast reagować na nagłe wypadki. Przyjęte i usankcjonowane tradycją założenia często stanowią przeszkodę w jasnym myśleniu i utrudnienie, kiedy błyskawicznie trzeba rozwiązać jakiś nagły problem. Dlatego na każdym kroku musimy poddawać rewizji zasady leżące u podstaw naszej praktyki, którym hołduje społeczność lekarzy. Dla nas świeżość spojrzenia jest nie tylko cenna, ale wręcz kluczowa.


Przyjęty w tej książce punkt widzenia wynika bezpośrednio ze specyfiki moich doświadczeń. Posługuję się bowiem przykładowymi anegdotami z ambulatorium, a czasem również ze studiów medycznych, pracy paramedycznej i Szpitala Polowego nr 344 działającego w Iraku przy armii amerykańskiej. Zachodzące na obszarze medycyny ratunkowej sytuacje ilustrują, często w wyostrzeniu, zarówno ukryte mocne strony, jak i słabości naszego systemu. Historie, które tu przytaczam, są prawdziwe, choć zmieniam w nich nazwiska i okoliczności pozwalające je dokładnie zweryfikować”.


Powyższy fragment pochodzi z Przedmowy. W następnych rozdziałach autor pokazuje między innymi, jak to się dzieje, że mammografia przynosi więcej szkody niż pożytku, prawie każda resuscytacja kończy się fiaskiem, a antybiotyki przepisywane na ból gardła mogą być niebezpieczne. David H. Newman udowadnia również, jak potężny wpływ na zdrowie pacjentów może mieć – lekceważony przez lekarzy – efekt placebo, a także jak zwodnicza bywa nadmierna ufność w statystyki i badania. Uważam, że książka ta powinna być lekturą obowiązkową w szkołach. Z pasjonujących, trzymających w napięciu opowieści wprost z sal operacyjnych i gabinetów lekarskich wyłania się bardzo zrównoważony obraz współczesnej medycyny, w którym obok błędów lekarzy i lobbingu farmaceutów, możemy wyraźnie dostrzec niechlubną rolę pacjentów i ich braku gotowości do usłyszenia „nie wiem, nie znam przyczyny, proszę szukać dalej”. Na koniec polecam poniższy fragment:


„To, że lekarze często nie znają odpowiedzi, których poszukują razem z pacjentami, stanowi medyczny sekret, symptom cichego i wszechobecnego oszustwa. W mediach lekarzy przedstawia się najczęściej jako wszechwiedzących i często prosi o udzielenie odpowiedzi lub wydanie fachowej opinii w sprawach daleko wykraczających poza granice naszej skromnej wiedzy i wąsko wyspecjalizowanej praktyki. A jednak jeden kolega po fachu powiedział mi, że studiując medycynę na uniwersytecie, nauczył się, że lekarz nigdy nie używa dwóch zwrotów: „Nie wiem” i „Myliłem się”. Z pewnością nie nauczył się tego od Hipokratesa. Zachowania rozpowszechnione w środowisku lekarskim, idący z góry przykład mentorów i ogólna kultura medyczna spowodowały jednak, że właśnie tę naukę zapamiętali wszyscy.


Nieugruntowana w faktach wiara opinii publicznej w to, że znamy odpowiedź na większość pytań, może i nam schlebia, ale po cichu działa również na naszą niekorzyść. Trzeba posiadać gruntowną wiedzę na temat ograniczeń medycyny, aby zrozumieć, w czym tkwi prawdziwy leczniczy potencjał wizyt w Domu Medycyny. Świadomość tego, że nie potrafimy wyleczyć czy wręcz zrozumieć wielu dolegliwości, może pozwolić pacjentom odzyskać panowanie i kontrolę nad swoim samopoczuciem, chorobą i ciałem”.


Pytanie tylko czy my, pacjenci, faktycznie do tego dążymy…



Copyright Monika 2021